XIV Zjazd Organizacji Pozarządowych działających na rzecz Osób z chorobami wątroby

16

13055416_673285589469808_4625353512149507777_nGdybym miał podsumować wczorajszy dzień i noc użyłbym słowa: jakoś. Jakoś udało mi się dotrzeć do Częstochowy, jakoś udało się odpalić prezentację, jakoś zdążyłem na pociąg do Łodzi i jakoś dałem radę na scenie. Drogi z Łodzi do Warszawy nie pamiętam. Wiem, że byłem o 3.30 w domu. Na szczęście nie jestem kierowcą.

 

 

Lubię mieć wszystko zaplanowane i zawsze zakładam, że w trakcie drogi zawsze może pójść coś nie tak. Oczywiście PKP IC mnie nie zawiodło. Podróż z nimi to istny wulkan emocji; radość, ekscytacja, niedowierzanie, poirytowanie, złość itp. Wyjeżdżając z Warszawy mieliśmy 15 minut opóźnienia, które mieliśmy szybko nadrobić. Szybko jednak nie było…

13043554_1165288270171929_2517892763086515438_nPrzed Radziwiłłowem okazało się, że jest jakaś poważna awaria i trochę postoimy. Najpierw 15 minut, potem kolejne, potem 30 minut…Okazało się, że musimy puszczać inne pociągi, a za Żyrardowem zabrać ludzi, którzy siedzą w pociągu w lesie od kilku godzin (swoją drogą początkowo miałem jechać tym wcześniejszym składem). Emocji w pociągu mnóstwo, choć muszę przyznać, że obsługa PKP zachowywała się bardzo sprawnie. Jest godzina 11.01! Miałem być już w Częstochowie, a nie jestem nawet w Żyrardowie…Wreszcie jakoś ruszyliśmy! Zabraliśmy oczywiście tych biednych, koczujących w pociągu w lesie ludzi (dlaczego PKP nie zapewniło im komunikacji zastępczej?), a w nagrodę za cierpliwość dostaliśmy od PKP kawę/herbatę i coś na osłodę. Bilans podróży to ponad 2,5h spóźnienia. Oczywiście z dworca w Częstochowie poszedłem w zupełnie przeciwną stronę niż miejsce konferencji. Na szczęście uratowała mnie (kolejny raz zresztą) nawigacja w telefonie.
Jakoś dotarłem. Odpalam prezentację…nie działa. Odpalam z pendriva…nie działa. Jedyne wyjście to mój laptop, gdzie na pewno wszystko jest ok…odpalam laptopa…wszystko wisi (ja chyba zaraz też się powieszę). Za kilka minut zaczynamy, a u mnie ciągle wisi…I kiedy doszedłem do momentu, w którym straciłem nadzieję, nagle wszystko jakoś ruszyło… czyżby Częstochowski Cud? 🙂

 

Prezentacja jakoś poszła. Godzina 15.35 wybiegam z konferencji, bo o 15.55 pociąg do Łodzi. Mój pobyt w Częstochowie trwa godzinę z kawałkiem. Kiedy wbiegałem z bagażami na stację mój pociąg już był zapowiadany. Znowu jakoś się udało! Znowu ze mnie cieknie. I najbardziej żałuję faktu, że nie mogłem zostać na całym zjeździe i wykładach. Nie ominął mnie jedynie referat inauguracyjny dr Nauk Medycznych Zbigniewa Deronia, Ordynatora Oddziału Obserwacyjno – Zakaźnego Szpitala im. dr Biegańskiego w Łodzi oraz wolna trybuna dla zgromadzonych pacjentów. I wiecie co? Częstochowa ma dużo powiedzenia 🙂 Świetnie, że pacjenci chcą mówić i dzielić się swoimi (nie zawsze łatwymi) doświadczeniami. Przekazują dobrą energię i siłę do walki z chorobą. Bardzo mi się to podobało i żałuję, że nie wszędzie pacjenci dopuszczani są do głosu. To wielki błąd. Mam nadzieję, że w przyszłości (jeśli ktoś mnie oczywiście zaprosi) będę mógł uczestniczyć w całym zjeździe. W tym miejscu chciałbym bardzo podziękować za zaproszenie Panu Tomaszowi Paluchowi, Prezesowi Stowarzyszenia „SOS-WZW” Częstochowa.

Łódź. Godzina 17.40. Pociąg znowu spóźniony. Tym razem bez powodu, tak dla zasady. Okazuje się, że gramy w pięknej siedzibie Muzeum Miasta Łodzi. Co za wnętrze! Rozpakowywanie sprzętu, próba, koncert i jakoś po kilku godzinach jeszcze stoję, choć ledwo.
Jakoś dotrwałem do końca…składanie, pakowanie i padam w samochodzie. Budzę się w Warszawie i torby jakoś prowadzą mnie do domu. Wydaje się, że ważą tonę…ale znowu jakoś ostatkiem sił się udało.

Człowiek jednak ma to zdrowie. I jak trzeba to potrafi wykrzesać jakieś zapasy energii. I od razu przypomniały mi się słowa pacjentów, którzy po wyleczeniu czują dokładnie to samo co ja: Przypływ niesamowitej energii, brak osłabienia i chęć do podejmowania nowych wyzwań. Życzę tego każdemu z Was 🙂

Nie dajcie się jutro (złemu) poniedziałkowi 🙂

 

 

AUTOR

Sebastian Gawlik

Rok 2015 to wielki przełom w moim życiu. 18 grudnia otrzymałem ostateczny wynik potwierdzający moje wyleczenie. Wirus niewykrywalny - JESTEM ZDROWY! Po niemal 8 latach zmagań, nieudanej terapii dwulekowej, wreszcie udało się osiągnąć cel i pozbyć wirusa z organizmu. Niech ten blog będzie wsparciem dla wszystkich, którzy dopiero zaczynają walczyć o swoje zdrowie i nadzieją, że pełne wyleczenie HCV jest możliwe.

This Campaign has ended. No more pledges can be made.